poniedziałek, 30 stycznia 2017

Dexter, Kaspar i Miluś

Okazuje się, że komiksy Martena Toondera znane są w Polsce także w wersji filmowej. Wikipedia twierdzi, że w latach 90. ukazała się na kasetach VHS kreskówka pt. "Smok Dexter" (okładka), znana w oryginale jako "Als je begrijpt wat ik bedoel". Jest to pełnometrażowa adaptacja "Toma Poesa", nakręcona w 1983 r. w Holandii. Cały film w wersji angielskiej możecie obejrzeć tutaj, a trailer u nas.


Animacja oparta jest na motywach komiksu "Heer Bommel en de Zwelbast" z 1957 r. (w chronologii serii nr 77), natomiast wątek smoczego jaja zaczerpnięto z dwóch jeszcze starszych epizodów: "Tom Poes en het monster-ei" i "Tom Poes en Kaspar de draak" z 1942 r. Te ostatnie mają numery 11 i 12, co oznacza, że ukazywały się w "De Telegraaf" zaraz po historyjce "Kotek Tom i chory książę", przedrukowanej potem w "Dzienniku Bałtyckim".

Pierwsze wydania zeszytowe, 1948.

Link do kreskówki dostaliśmy od Maćka Kura (razem z fanpage'em Toondera) z zagadkowym komentarzem: "lekkie déjà vu miałem". Maciek zawodowo zajmuje się animacją, więc ma niezłe oko do takich rzeczy. Ja musiałem dokopać się do oryginalnych komiksów Toondera, żeby zrozumieć o co chodziło z tym déjà vu. No i nie dość, że zrozumiałem, to jeszcze zaliczyłem klasyczny opad szczeny. DĄ!


Sprawa jest znacznie grubsza niż ta jedna scenka ze stripa powyżej. Mówiąc oględnie, Christa nie tylko szkicował postacie Toondera i zbierał jego gazetowe paski, ale nie będziemy pokazywać szczegółów na głównej stronie bloga. Jeśli macie ochotę (i odwagę), możecie kliknąć w ten link. Fanom o słabszych nerwach oraz wielbicielom Milusia odradzamy klikanie. Aha, w zeszłym roku omawialiśmy ten temat z uczestnikami GDAK-a i jakoś przeżyli, więc może nie jest tak źle.

wtorek, 24 stycznia 2017

Kotek Tom i pan Bimbo

Sytuacja jest dynamiczna. W piątek pisałem, że komiksy Martena Toondera są w Polsce kompletnie nieznane, a już w niedzielę nieoceniony Adam Rusek wyprowadził mnie z błędu. Okazuje się, że Janusz Christa wcale nie musiał namawiać marynarzy do przemytu odcinków "Toma Poesa" z zagranicy. Wystarczyło, że poszedł do kiosku i kupił sobie "Dziennik Bałtycki". Dokładnie tak! Dwie opowiastki o kotku Tomie (Tom Poes) i panu Bimbo (Heer Bommel) ukazały się latem 1948 r. w "Rejsach" - niedzielnym dodatku do popularnej gdańskiej gazety. Były to kolejno: "Tom Poes op het eiland van Grim, Gram en Grom" i "Tom Poes en de zieke hertog". W tej samej kolejności drukował je amsterdamski dziennik "De Telegraaf" w 1942 r. (nr 9 i 10 w chronologii serii).

Pierwsze wydania zeszytowe, 1947.

W polskiej wersji historyjki nosiły tytuły: "Kotek Tom i Wyspa Olbrzymów" oraz "Kotek Tom i chory książę". W odróżnieniu od zagranicznych komiksów np. ze "Świata Przygód", odcinki nie były kalkowane przez polskich grafików, tylko zwyczajnie fotografowane z holenderskich gazet. Odbiło się to fatalnie na jakości druku - do tego stopnia, że w niektórych miejscach - zwłaszcza na początku - ledwo widać o co chodzi na rysunkach. Nazwisko autora oczywiście nigdzie się nie pojawiło, zgodnie z panującym wówczas w Polsce zwyczajem.


Pierwsza historyjka ("Rejsy" 25-29/1948) została skrócona z 28 do 14 pasków, prawdopodobnie dlatego, że redakcja nie miała wszystkich odcinków z wydania holenderskiego. Pojawiły się więc różne dziwaczne cięcia, poprzestawiane kadry itp. Druga opowieść ("Rejsy" 31-39/1948) była już prawie kompletna, pominięto tylko 1 z 28 odcinków, żeby dzieliło się na 3.

Oryginalny odcinek "Kotka Toma i Wyspy Olbrzymów" - plansza u góry po lewej stronie.

Swoją drogą, jakość holenderskiej poligrafii też nie powalała na kolana, więc nie dziwota, że reprodukcje w "Dzienniku Bałtyckim" wyszły marnie. Nie sądzę jednak, żeby dla gdańskich dzieciaków stanowiło to jakiś problem. Z pewnością nie przeszkadzały im też redakcyjne skróty albo niewyrobiona kreska Toondera, która dopiero po wojnie osiągnęła poziom mistrzowski. Na tle krajowych produkcyjniaków i tak było to arcydzieło sztuki komiksowej. Pamiętajmy zresztą, że mówimy o serii, która cieszyła się wtedy ogromną popularnością w Holandii, Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Dlaczego więc w Polsce miałoby być inaczej?

Krajowa alternatywa dla "Toma Poesa", "Rejsy" lipiec 1949 - maj 1950.

Gdy "Tom Poes" ukazywał się w "Dzienniku Bałtyckim", Janusz Christa miał 14 lat i na tyle już znał się na komiksach, że na pewno rozpoznał wielkość Toondera. Świadczą o tym choćby historyjki z angielskiej gazety, które trzymał przez całe życie razem z rocznikami "Vaillanta". A może wcale nie skończyło się na tych paru wycinkach i jednym szkicu? Może uda nam się znaleźć coś jeszcze... Może okaże się, że to nie Arnal, Gire ani Cézard, ale właśnie Toonder miał największy wpływ na jego twórczość. Szczerze mówiąc, fajnie byłoby odkryć, że Christa świadomie dobierał sobie mistrzów, a nie łapczywie rzucał się na każdy zagraniczny komiks, jaki akurat wpadł mu w ręce.

PS. Adam Rusek znalazł jeszcze jeden przedruk "Toma Poesa"... w katowickim "Wieczorze". Napiszę o nim jak tylko zeskanuję parę odcinków w Bibliotece Narodowej.
_____________
Lektura uzupełniająca:
- "Rejsy" (1946–1950) - Gdańska Biblioteka Cyfrowa
- "Tom Poes op het eiland van Grim, Gram en Grom" - archiwum cyfrowe Delpher
- "Tom Poes en de zieke hertog" - archiwum cyfrowe Delpher

piątek, 20 stycznia 2017

O Holender!

Zapewne wiecie, że jedną z najdziwniejszych rzeczy, jakie zostawił po sobie Janusz Christa, była tekturowa teczka z napisem "śmietnik", po brzegi wypełniona jego nieznanymi rysunkami. Było w niej także trochę szkiców, które kompletnie do niczego nie pasowały, np. zagadkowy obrazek przedstawiający misia i liska (tzn. teraz już wiemy, że to nie był lisek, ale kiedyś tak nam się skojarzyło, chyba za sprawą "Placida i Muzo"). Podejrzewaliśmy nawet, że to jakaś przymiarka do niezrealizowanej kreskówki. Sprawa wydawała się nie do rozwikłania, więc w końcu o niej zapomnieliśmy.


I pewnie nadal żylibyśmy w błogiej nieświadomości, gdyby nie Maciek Kur, który rok temu pokazał nam fanpage z rysunkami holenderskiego komiksiarza Martena Toondera. Uwagę Maćka zwrócił niebywały kunszt rysownika i jego eklektyczny styl, będący wypadkową Disneya, style atome i XIX-wiecznej karykatury angielskiej. Miejscami bardzo to przypomina kreskę Janusza Christy, który też był post-disnejowcem i też czerpał inspiracje z bardzo różnych źródeł.


Moją uwagę zwróciły natomiast postacie - te same, które Christa próbował przerysować na swoim tajemniczym szkicu ze "śmietnika". Okazało się, że miś nazywał się Olivier B. Bommel (w skrócie Heer Bommel, czyli pan Bommel), a kotek, którego mylnie wzięliśmy za liska, to niejaki Tom Poes. Obaj zaś byli bohaterami komiksu, a właściwie prakomiksu, uznawanego na zachodzie Europy za kultowy, a w Polsce zupełnie nieznanego (czyżby?).

"Tom Poes" wystartował w marcu 1941 r. na łamach dziennika "De Telegraaf", gdzie akurat zwolniło się miejsce po Myszce Miki, zakazanej przez niemieckie władze okupacyjne. Po roku Merten Toonder miał już własne, kilkuosobowe studio graficzne, które pod koniec wojny stało się przykrywką dla konspiracyjnej drukarni. Przygody duetu Bommel & Poes wróciły na łamy prasy w 1946 r., i to aż w dwóch wersjach: w dziennikach ukazywały się bez dymków, a w tygodnikach z dymkami. Przedruki wychodziły także po angielsku jako "Tom Puss", po francusku jako "Tom Pouce", po niemiecku jako "Tom Pfiffig", po duńsku, fińsku itd.


Skoro Janusz Christa szkicował Toma Poesa, to znaczy, że w jakiś sposób udało mu się zdobyć komiksy zza żelaznej kurtyny. Tylko w jaki? Albo kupił je w KMPiK-u, czyli Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki (jak francuskiego "Vaillanta"), albo od jakiegoś marynarza. Trochę światła rzucił na tę sprawę Łamignat, który doznał olśnienia i przypomniał sobie, że w szpargałach po Chriście widział coś podobnego, a nawet to sfotografował. I rzeczywiście, na zdjęciach uwieczniły się wycinki z brytyjskiego tygodnika "Leader Magazine" z 1947 r., poukładane na scenariuszu "Festiwalu czarownic".


A teraz przyjrzyjcie się ostatniemu kadrowi historyjki z "Leader Magazine". Jest tam taki zabawny wąsacz we fraku i sztuczkowych spodniach, niejaki Wonderdokter. Czy to przypadkiem nie po nim Profesor Kosmosik odziedziczył swoje staroświeckie ubranie? Zdaje się, że Christa posklejał Kosmosika nie z dwóch elementów, jak dotąd sądziliśmy, ale z trzech: strój wziął od Martena Toondera, twarz od Ramona Monzona, a imię z tygodnika "Przygoda".

"Tom Poes en de
wonderdokter", 1947
Pierwsze ujęcie Profesora
Kosmosika, 1959
Ostatnie ujęcie Profesora
Kosmosika, 1972

W zanadrzu mam jeszcze kilka takich bommelowo-kajkoszowych kwiatków, ale opowiem o nich w następnych postach, a tymczasem wróćmy do Holandii. W roku 1954 Toonder jako pierwszy komiksiarz został przyjęty do Niderlandzkiego Związku Literatów MNL. Sam też chyba bardziej czuł się pisarzo-ilustratorem i nigdy nie przestawił się na dymki. Do końca kariery wolał tworzyć historyjki obrazkowe z podpisami, zaś "normalne" komiksy z dymkami zostawiał pracownikom swojego studia. Od połowy lat 60. podobno już tylko pisał scenariusze, otwierał nowe serie i czasem nakładał tusz na "Toma Poesa". Jednocześnie tematyka jego historyjek stawała się coraz bardziej mroczna i poważna. Widać to zwłaszcza w społeczno-politycznej serii "Koning Hollewijn" (1954-1971), stworzonej wspólnie z synem Eiso.


Największe dzieło Toondera, czyli "Tom Poes", ukazywało się w archaicznej, prakomiksowej formie aż do 1986 r. (!), co jest ewenementem na skalę światową. Obok publikacji prasowych seria od początku miała mnóstwo wydań zeszytowych i albumowych. Poniżej przedstawiam kilka z nich z lat: 1945, 1948, 1951 (tygodnik), 1979 i 2014. Ten ostatni album ("Tom Poes en de Pas-kaart") to zarazem pierwsza nowa historia z tego uniwersum, stworzona po przejściu Toondera na emeryturę. Jest to autorski komiks Dicka Mateny, który w latach 1960-1968 pracował w studiu Toondera, a polskim czytelnikom znany jest głównie ze scenariuszy "Storma". Matena to w ogóle nasz człowiek, twórca kajkoszowo-asteriksowych serii "Grote Pyr" (wspominaliśmy o niej) i "De Argonautjes".


A na koniec mam dla Was zupełnie niesamowity polski akcent. Oto bombki z bohaterami "Toma Poesa", zaprojektowane parę miesięcy temu dla wydawnictwa Cliché przez... Grzegorza Kupca, autora figurek "Kajko i Kokosz". Proponuję potraktować to jako wróżbę rychłego pojawienia się któregoś z komiksów Toondera na polskim rynku, czego Wam i sobie serdecznie życzę.

___________
Lektura uzupełniająca:
- Toonder Compagnie BV - strona oficjalna
- "Van Tom Poes tot de Bommelsaga" - Literatuurmuseum
- Marten Toonder Verzamelaars Club - strona fanowska
- "Toondertijd" - fanzin (archiwum 1, 2, 3)
- De Bommel Schatkamer - strona fanowska
- De makers van de Tom Poes dagstrip - blog fanowski
- "Stripgeschiedenis: Marten Toonder" - Lambiek Comiclopedia
- Uitgeverij Cliché - strona oficjalna wydawnictwa
- Museum de Bommelzolder - strona oficjalna

sobota, 14 stycznia 2017

Kurs na San Escobar - recenzja

Raptem kilka godzin temu opublikowaliśmy okładkę nieistniejącego komiksu z serii "Kajtek i Koko: Dobre przygody", a już od kolegi Mamonia dostaliśmy jego recenzję. Jest duch w narodzie!

* * *
Biały kruk z Santo Subito!*

Stało się! Po kilku dekadach doczekaliśmy druku najbardziej tajemniczego komiksu, jaki kiedykolwiek stworzył Janusz Christa. Właśnie ukazał się pierwszy album "Kajtek i Koko. Kurs na San Escobar". Jak donoszą gołębie pocztowe, dokończenie historii pojawi się jeszcze w pierwszej połowie tego roku.


"Kurs na San Escobar" nigdy wcześniej nie był drukowany w Polsce. Zlecenie na historyjkę Christa dostał w połowie lat 80. XX wieku z dziennika "Santo Subito Noche" ("Wieczór Santo Subito") - słynnej popołudniówki ukazującej się w stolicy kraju. Do Polski fucha ta przyszła nieprzypadkowo. Pamiętajmy, że były to czasy, kiedy karaibskie państewko szukało sojuszników w Europie Wschodniej. Polska stała się jednym z nich. Dlaczego wybrano Christę? Był rozpoznawalnym twórcą, znany był też z systematyczności. Wybór padł też ze względu na fakt, że mieszkał w Sopocie - niedaleko od gdyńskiego portu, do którego wpływały statki z Ameryki Środkowej. Kolejne paski mogły więc płynnie docierać do wydawcy.

Był tylko jeden problem. Autor nie rysował już wtedy na co dzień Kajtka i Koka. Wrócił jednak do swych starych bohaterów, bo średniowiecznych wojów - Kajka i Kokosza - trudno było uzasadnić w pradziejach karaibskiego sojusznika Polski. Nic nie stało natomiast na przeszkodzie, by wykorzystać w tym celu dwóch marynarzy z parowca "Kakaryka". Scenariusz pasków tworzących pierwszy album oparł na kilku starszych historyjkach - znali je polscy czytelnicy, ale poza granicami kraju były przecież zupełnie nieznane. "Kurs na San Escobar" to połączenie "Kursu na półwysep Jork" z serii o Gucku i Rochu oraz gazetowych "Opowieści Koka". Autor całość napisał na nowo, odświeżył, przekomponował - do rozmiaru pasków gazetowych - i dopasował do nowych realiów. Oczywiście narysował też na nowo i... pokolorował. Były to więc pierwsze kolorowe paski Christy! Do drugiej części - "Tajemnica Santo Subito" - wykorzystał pomysły z "Na tropie pitekantropa" oraz "Bajek dla dorosłych"!

Powiedzmy sobie szczerze. Tego komiksu nie poznalibyśmy, gdyby nie ocieplenie stosunków na linii Warszawa-Santo Subito. Wydanie było możliwe dzięki uruchomionym właśnie "Programom Współpracy Międzynarodowej Polska-San Escobar na lata 2017-2094", a dokładnie Programu Wymiany Kulturalnej z działania 3.29/A. W ramach tego samego programu ukaże się drugi album z cyklu, wspomniana już "Tajemnica Santo Subito". Jego premierę zaplanowano na Warszawskie Targi Książki, których gościem honorowym ma być San Escobar.

Ciekawostką jest fakt, że wydawcą nowego Kajtka i Koka nie jest Egmont Polska, ale San Escobar Agencia Nacional de Edición. Christa przekazał bowiem prawa do pasków temu właśnie wydawcy. Nad korektą barwną pieczę sprawował El Kapralos, zaś okładkę - na bazie rysunków Christy - stworzyła agencja graficzna Los Łamignatos.

Janusz Christa "Kajtek i Koko: Kurs na San Escobar" wyd. San Escobar Agencia Nacional de Edición, Santo Subito 2017

Recenzję nadesłał: Mamoń (WAK)
___________
* Santo Subito - stolica San Escobar

Kajtek i Koko: Dobre przygody

Z serii "Zróbmy sobie okładki" - propozycja do ministerialnej listy lektur szkolnych.


EDIT. Co z tego, że komiks nie istnieje? I tak można go zrecenzować. :)